22 lutego 2014

O twórczości własnej.

Ołówek w dłoni stwarza nieograniczone możliwości. Za jego pomocą można powołać do życia jakikolwiek byt, który ożywa na naszych oczach na powierzchni papieru. Czasem jest się poddanym bezpośredniemu działaniu naturze, czasem ulega się nieskrępowanej wyobraźni. 
Dziś pierwszy wpis z serii własnej, choć tak nieudolnej twórczości. Dziś dzielę się sobą, i to w tym dosłownym znaczeniu, wyciągając na światło dzienne stare, szybkie portretowe szkice własnej osoby. Jaki jest Królik, każdy dziś może zobaczyć. A przynajmniej jaki był, ładnych kilka lat temu. Bo wszystko się nieustannie zmienia.

Oto ja, albo raczej moje odbicie na karcie papieru. Na szybko, z uchwyceniem głównych rysów. W myśl zasady Wyspiańskiego, że na uchwycenie czyjejś osobowości potrzeba zaledwie 30 minut. Później zaczyna się matactwo.





W następnych odcinkach: cykl czterech pór roku, w wariacjach milionowych, oraz nimfy.

14 lutego 2014

Power summer smoothie.

Do lata jeszcze daleko, ale ostatnim czasem coraz skuteczniej je przywołuję i coraz intensywniej je wspominam. Niewiele potrzeba, aby ugościć letnią porę pomimo nieokreślonej szarości za oknem.

Miało być coś w zupełnym oderwaniu od dzisiejszego walentynkowego szaleństwa. A tymczasem jest na wskroś różowo. Czyli witaj absurdzie, znów kłaniam się pokornie w kierunku polskich przysłów i w myśl powiedzenia "nigdy nie mów nigdy" uśmiecham się pod nosem. Po raz kolejny nic nie wyszło z mojego zarzekania się. A może to po prostu przeczucie zbliżającej się wiosny? Kto wie.

Smoothie pełne lata.
  •  pełna szklanka/kubek mrożonych, drylowanych wiśni
  • pół dojrzałego ananasa
  • pełna łyżeczka karobu
  • opcjonalnie: po pełnej łyżeczce maca i białka konopnego
  • cynamon, plaster świeżego imbiru
Wszystko zmiksować do gładkiej konsystencji. W przypadku blendera o słabszej mocy, mrożone owoce wyjąć z zamrażarki na pół godziny-godzinę przed przygotowaniem.

Smacznego. I oby każda łyżka przynosiła ze sobą moc letnich wspomnień.


12 lutego 2014

Vegan curry

Czuję się jak podróżnik w czasie, starając się nadrobić zaległości i dodawać te przepisy, po które sięgałam jeszcze w zeszłym roku. Robię to notorycznie - niezręcznie cykam zdjęcia przygotowanego jedzenia, by zapomnieć o nich na kolejne sto lat. A potem przeglądam folder niewydarzonych fotografii i myślę sobie, że ten-a-ten przepis to już dawno powinnam wrzucić na bloga. W rezultacie staram się odkopać w zakamarkach pamięci dokładne proporcje i doprowadzając się niejednokrotnie do przegrzania czachy. 

Choć obecnie przeprowadzam przygotowania do wielkiego wyzwania wiosenno-letniego, przestawiając się na surowiznę, to pozwolę sobie powspominać dawniejsze, jeszcze zeszłoroczne dzieje. Dziś propozycja niewyszukanego, ale wcale nie gorszego posiłku.
 
Prosto, ale smacznie. 
Czyli przepis na stare jak świat curry, tyle, że w wersji wegańskiej. 
Gdy brak pomysłu na coś wymyślnego, gdy czas nagli, gdy wszyscy głodni.

  • szklanka brązowego ryżu
  • pół szklanki fasolki azuki
  • pół puszki kukurydzy
  • czerwona cebula
  • dwa ząbki czosnku
  •  łyżka oleju (użyłam kokosowego)
  • szklanka lub dwie skrojonych w plastry pieczarek
  • pół czerwonej, skrojonej w cienkie paski papryki
  • 2 łyżki koncentratu pomidorowego/pół szklanki przecieru pomidorowego
  • przyprawy:  pieprz ziołowy, kurkuma, sól morska, kozieradka, oregano, kolendra, kmin i kminek, czubryca, papryka ostra, szczypta chili, odrobina cynamonu, lubczyk, koperek
  • szczypiorek
Fasolkę i ryż namoczyć na noc. Przepłukać pod bieżącą wodą, ugotować w czterech-pięciu szklankach wody z odrobiną soli, kminu, kminku i kolendry. W międzyczasie posiekać cebulę, zeszklić na patelni razem z czosnkiem. Dorzucić pieczarki, przyprawić.  Wymieszać z ugotowanym ryżem, przecierem pomidorowym, kukurydzą, na ostatnie trzy minuty dodać paprykę. Podawać ze szczypiorkiem lub garścią ulubionych kiełków. 

Jak zawsze - smacznego!

11 lutego 2014

Improwizowany sos pomidorowy.

Czyli znowu ziemniaki w towarzystwie bardzo spontanicznej salsy pomidorowej.

Ziemniaczana rozpusta trwa w najlepsze. Codziennie mogłabym wciągać pełne michy pieczonych ziemniaków, z dodatkami lub bez. Dzień po dniu odkrywam ziemniaki na nowo i darzę je coraz większą miłością. 

Ale dość o ziemniakach, najwyższa pora na pomidora.


  • 5-6 namoczonych suszonych pomidorów (nie korzystam z tych w zalewie/oleju)
  • łyżka namoczonego siemienia lnianego
  • pół czerwonej cebuli
  • przyprawy: sól himalajska, pieprz ziołowy, kurkuma, kozieradka, oregano, słodka papryka, szczypta chili, lubczyk, czarnuszka, ewentualnie odrobina czosnku
  • opcjonalnie: łyżka koncentratu, szczypta stewii/innego słodzika
Wszystko miksuję na aksamitną pastę (nie odlewam wody z pomidorów). Pacia świetnie sprawdza się jako zastępnik ketchupu, ot choćby do ziemniaków <3

8 lutego 2014

Superfoods combo smoothie

Padłeś? Powstań.
Czyli 100% doładowania. 100% mocy.

Przygotowania do wielkiego wiosenno-letniego projektu trwają w najlepsze. O szczegółach już wkrótce.

  • 1/3 dojrzałego, słodkiego ananasa
  • 2 miękkie, dojrzałe kiwi
  • szklanka-dwie szpinaku
  • wiązka pietruszki
  •  cynamon, plaster świeżego imbiru
  • pełna łyżeczka spiruliny
  • pełna łyżeczka karobu
  • łyżeczka maca
  • 1/4-1/2 dojrzałego, słodkiego owocu granatu
Wszystko - prócz nasion granatu - zmiksować na gładko. Nasionka granatu wyłożyć na wierzch. Można zajadać.

Smacznego. I niech owocowa moc będzie z wami!

6 lutego 2014

Pina colada smoothie, na zielono.

Za oknem prawie wiosna. Rower odżył, kot driftuje po korytarzu. Przydałyby się jeszcze motyle w brzuchu.

Dziś pina colada w kolorach wiosennych.
  • 3/4 dojrzałego ananasa
  • szklanka szpinaku
  • duży pęczek pietruszki
  • 2 łyżki mleka kokosowego (gęstej, stwardniałej części)
  • mała łyżeczka oleju kokosowego (w stanie stałym)
  • cynamon
  • opcjonalnie: łyżeczka maca
Wszystko miksujemy do gładkiej konsystencji. Opcjonalnie można sypnąć na wierzch garścią wiórków kokosowych. Gotowe.

Ważne jest to, aby ananas był naprawdę dojrzały. Zagwarantuje to jego słodycz i tym samym brak potrzeby dosładzania smoothie. 

Wiosno, przybywaj!



4 lutego 2014

Kleik lniany.

Luty upływa mi pod znakiem różnego rodzaju smoothie, mniej lub bardziej zielonych, i słodkich ulepków. Szaleję z ilością surowizny, i dobrze mi z tym. Dziś pora na lniany budyń. Jabłkowy.

O zaletach siemienia lnianego przypomniał mi wpis Vi na blogu Vi&Raw (kleik); to tutaj odsyłam po oryginalną recepturę i moc inspiracji w ogóle.



  • 3 łyżki siemienia lnianego
  • wiązka pietruchy
  • 2 garście szpinaku
  • szklanka przecieru/musu jabłkowego 
  • 2 świeże daktyle
  • łyżka spiruliny (opcjonalnie)
  • cynamon, plaster świeżego imbiru
Siemię zalewam na noc pół szklanką przefiltrowanej/przegotowanej, chłodnej wody. Rano miksuję z pozostałymi składnikami. To wszystko.

Dobrego dnia!


1 lutego 2014

Twórczość niskobudżetowa.

Obiecałam dzielenie się na łamach swoją twórczością i słowa dotrzymuję.
Luty zaczynam więc od wpisu poświęconego twórczości niskobudżetowej (z cyklu - i Ty możesz zostać dekoratorem wnętrz, i to zupełnie za grosze).

Lubię się bawić materiałem i szukać inspiracji tam, gdzie teoretycznie nie sposób cokolwiek znaleźć. 
Dziś chcę pokazać objaw totalnie spontanicznej twórczości, której wybuch nastąpił dawien dawna, a którego efekt trwa do dziś i co rano przypomina o sobie, ilekroć otworzę oczy. I chociażby przez ten fakt robi się człowiekowi przyjemnie - bo ów akt twórczy trwa i trwa i upamiętnia szał tworzenia. 

Coś zupełnie prostego, banalnego, ale sprawiającego dużo radości, zabawy i satysfakcji. A do tego kosztuje grosze. Jeśli o mnie chodzi, nie potrzebowałabym więcej zachęty, aby spróbować.

Zatem do dzieła, dziś kolej na sentymentalne koniska w konwencji jesiennej.




Na składzie miałam dwie drewniane maty, takie najzwyklejsze, które stosuje się jako podkładki pod talerze. Do tego zostało mi sporo bibułkowego papieru, jaki szmat temu udało mi się dorwać w kwiaciarni do owijania gotowych bukietów. I to by było na tyle, jeśli chodzi o materiał potrzebny do skonstruowania bazy, go podstawowym surowcem są liście najrozmaitszych rozmiarów.
Kupa suszonych liści jest idealnym materiałem do plastycznego opracowania. Można je kruszyć, miąć, rwać, układać kolaże, a można też i wycinać w dowolne kształty. Uciekłam się do ostatniej opcji, starając się jak najwierniej zachować naturalny zarys liścia i wprowadzać jak najmniej ingerencji w jego kształt. Poszczególne fragmenty poukładałam w całość i przykleiłam do bibułkowego podłoża. Ozdobiłam starymi koralikami, ususzonymi kwiatami i innymi przybłąkanymi pierdółkami. Bibułkę przymocowałam do drewnianej maty silnie działającym klejem i zostawiłam do zastygnięcia, przygniatając jej powierzchnię chustą i ciężką książką. Gdy wszystko już się zaklei i trzyma się kupy, nie pozostaje nic innego, jak umieścić tak powstałą dekorację gdziekolwiek ma się ochotę, lub schować do szafy, jeżeli takiej ochoty się nie ma. Ja akurat zdecydowałam się wystawić owoc swych twórczych wysiłków na światło dzienne. Bo i dlaczego nie?

Nie zachęcam do wiernego naśladownictwa i kopiowania, bo susz liści widniejących na ścianie może nie odpowiadać czyimś gustom. Moim celem jest zupełnie co innego - chcę pokazać, że niewielkim nakładem można stworzyć coś całkiem efektownego. Własna twórczość i działalność plastyczna w ogóle nie tylko rozbudza niesamowite pokłady radości i satysfakcji, ale przede wszystkim rozwija wyobraźnię i wrażliwość na to, co nas otacza. Dobrze jest widzieć w naturze genialnego artystę, który dostarcza głównych inspiracji. Bo ona naprawdę może obudzić w nas natchnienie.

A więc nie bójcie się ludziska twórczości własnej! Do dzieła!