1 stycznia 2015

Wielka Przygoda. Cykl: Japonia. Prolog.

Jak Wam się powodzi w tym nowym roku?
Mi trochę żal, trochę tęskno. Zeszły rok był czasem wielkich zmian i wielkich niespodzianek. I bardzo, bardzo bym chciała, aby jego nowy następca okazał się równie dobry i szczodry.

Zeszły rok był czasem cudów. I spełnienia marzeń. A przynajmniej był ich przedsmakiem.

O czym mowa?
O Wielkiej Przygodzie. Wielkiej Przygodzie, która spadła jak grom z jasnego nieba, niespodziewanie. Wielka Przygoda była niespodziewana, a zarazem wyczekiwana. 
Moją Wielką Przygodą była Japonia.

Pamiętam, jak mną miotało po rozmowie kwalifikacyjnej. Byłam pewna, że zawaliłam na całej linii. Jak tylko rozłączyłam się ze swoim rozmówcą na Skypie, pierwsze co zrobiłam, to wyciągnęłam rower i ganiałam po polach przez jakieś trzy godziny. Musiałam zgubić całą złość i przeświadczenie, że poszło mi źle. Musiałam zmyć z siebie niezadowolenie i puścić je z wiatrem, pozostawić pośród piaszczystych kolein i żwiru leśnych ścieżek. Musiałam zostawić za sobą głupią myśl, że moje marzenie, będące w zasięgu ręki, zerwało się jak spłoszony ptak i zniknęło z mojego pola widzenia. 

A jakiś czas potem dostałam wiadomość zapraszającą mnie na dwa miesiące do Tokio. Nie pamiętam, co działo się potem.

Im bardziej zbliżał się czas wyjazdu, tym większe odnosiłam wrażenie, że to wszystko jest wymyśloną ułudą. Nie potrafiłam wierzyć w to, że będę tam, gdzie chciałam być. Wielka Przygoda była jednocześnie bardzo bliska, a z drugiej strony bardzo daleka.

Ale w końcu się tam znalazłam. W Japonii znanej i nieznanej. Starałam się poznać jej dwa różne oblicza. I choć nie spędziłam z nią wiele czasu, to wydała mi się być nieodkrytą ziemią, dzień po dniu zaskakującą swymi dziwami. Jak delikatny ptasi puch, który delikatnie osiada na dłoni w swej subtelności i grze niuansów, jak wzburzone morze w swej sile i żywiołowości. Jak widok białego, delikatnego kobiecego nadgarstka trzymającego uchwyt imbryczka z herbatą i męskiej dłoni odkładającej czarkę. Morze gęstych czupryn skrywających mnóstwo nieodkrytych myśli. Cisza bijąca z twarzy, żar buchający z serca. Zamknięte usta, otwarte dłonie. 

Czy dwa miesiące wystarczą, by się zakochać? Nie wiem. Może. Chyba tak. Myślę, że się zakochałam.
Czy chcę tam wracać? Chcę. Myślę, że na pewno chcę tam wrócić.Na jak długo? Nie wiem. Po prostu chcę tam być. Znów. Na dłużej.

Kiedy o tym piszę, robi mi się trochę smutno. Tęskno. Jakieś nieokreślone uczucie chwyta mnie za serce i nie chce puścić. Myślę, że to jednak tęsknota, ale nie jestem do końca pewna. 
Moja Wielka Przygoda już się zakończyła, pozostawiając ten dziwny niedosyt, która jednocześnie i targa człowiekiem, i go uszczęśliwia. Jak nazwać to uczucie? 

Na dziś myślę, że to wystarczy. Bo inaczej w ogóle zrobi mi się bardzo smutno, albo wpadnę w dziką euforię. 

Tym wpisem chcę rozpocząć cykl o Japonii. O Japonii w moim wydaniu. Chcę ukazać urywki osobistych doświadczeń wyrytych w sercu i podzielić się tym, czego doznałam i czym uświadczyła mnie moja Japonia znana i nieznana.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz