30 lipca 2013

Are you NUTS?

Lubię proste śniadania.Takie, przy których mogę się zrelaksować, ale które jednocześnie będą całkowitą rozpustą dla moich kubków smakowych. Co jak co, ale od rana należy im się swoiste power-bomb!
Dlatego niedługo po otwarciu oczu u-w-i-e-l-b-i-a-m zapychać się słodkościami. Lubię, kiedy rozpływająca się słodycz przyjemnie, ale zdecydowanie potrząśnie mój mózg za rękę i powie mu - hej, stary, pora wziąć się do pracy! Lubię dawać samej sobie takiego mobilizacyjnego gastro-kopa. Lubię rozkoszować się porankami i dawać sobie do wiwatu, a słodkość jest dla mnie najlepszym sposobem świętowania nowego dnia.

Myśląc o maśle orzechowym, aż chce się powiedzieć - ile można? Wszędzie masło orzechowe. Ilość postów na temat tej niepozornej mazi przybierającej różnorodne konsystencje potrafi doprowadzić do szaleństwa. I ja, odpowiadając na stawiane pytanie - are you nuts?! - w pełni świadomie odpowiadam - yes, I AM!

Prostota pełną gębą.
Chrupkość ciepłego chleba. Zapach przypieczonej skórki. Słodycz karmelu. Szczypta soli. Jestem w raju.







Przygotowanie tak banalne, że aż wstyd pisać.
Czego potrzeba, aby gębucha śmiała się od rana:

Chleb. Najlepiej stostowany. Przyjemnie chrupiący i ciepły.
 Home-made nutella (w moim przypadku masło orzechowe, 100% orzechowe rzecz jasna, karob i melasa karobowa, kapka oleju lnianego, szczypta soli)
rzeżucha (bo lubię się z zielenią z wzajemnością)

I voila!

Do biegu, gotowi, start!

Najtrudniej jest zacząć.

Myśl o tym, aby założyć bloga, kołatała się w mojej głowie już od dawna. Ale zawsze udawało mi się znaleźć odpowiednią wymówkę, by odwlekać to w nieskończoność. A to nauka, a to jakiś egzamin, sesja-depresja, zły humor, dwie lewe ręce do robienia zdjęć, deszcz za oknem i takie tam...Nadeszły wakacje, a duża ilość wolnego czasu raz po raz rodziła we mnie narastające przekonanie, że czas najwyższy zrobić coś z tym postanowieniem. No to wzięłam, usiadłam i o dziwo, udało mi się przezwyciężyć kosmatego lenia, który się we mnie zadomowił (choć większą satysfakcję mam z tego, że nie pokonała mnie komputerowa technologia, jakkolwiek to brzmi ;D)

Dlaczego Królik? Hmm, trudne pytanie. Zważywszy na fakt, że jestem posiadaczką skapciałego kota i (póki co) upartej kawki-nielota, nazwa może być myląca. Ale że ma to być blog kulinarny, to założeniem mają być przecież moje predyspozycje i zamiłowania właśnie na tle kulinarnym, a nie liczba i gatunek zwierzyńca domowego. 
Królik dlatego, że od ponad roku egzystuję sobie radośnie bez potrzeby wcinania mięcha. Rzecz jasna, nie żywię się tylko i wyłącznie marchewkami, choć mam ku nim dużą sympatię. Każdy dzień jest dla mnie nowym wyzwaniem, bo nie lubię zbytnio powtarzać tego, co było, szczególnie w kuchni. I fakt, że zawartość mojego talerza oscyluje nieustannie wokół podobnych produktów nie oznacza, że za każdym razem podane są tak samo. A przynajmniej się staram.
Wreszcie, Królik dlatego, że funkcjonuję wśród mięsożerców z krwi i kości, raz po raz zadziwiając ich serwowanymi przeze mnie paszami ;) A że ostatnimi czasy udało mi się skłonić niektórych członków z mojej rodziny do "dietowania się" podług moich norm, jest to dla mnie osobistym sukcesem. A więc, drodzy państwo, oto zaczyna się podróż Króliczym szlakiem!