28 stycznia 2014

Bo mieszka u mnie dziki zwierz.

A nawet nie jeden, a kilka.
Ale do rzeczy.

Chciałabym poszerzyć zakres działalności bloga i ubogacić go o inne niż kulinaria zainteresowania.
Lubię prace manualne. Lubię tworzyć coś z niczego, przekształcać i modyfikować. Nadawać życie temu, co skazane było już na przykre bytowanie w czeluściach szaf, komód, komórek i piwniczek. Lubię bawić się materiałem i surowcem, który spycha się na margines twórczy. 
Postanowiłam, w miarę możliwości, wrzucać od czasu do czasu różnego rodzaju szpargały i ślady mojej ręki. A w szczególności te, które odnoszą się do mojej ukochanej dziedziny, rysunku. Moim cichym życzeniem jest, aby to, czym zajmuję się w wolnym czasie, ujrzało światło dzienne. Aby zakończyło żywot smutnego skazańca, skrywanego w cieniu pokrywających się kurzem szuflad. Czy mi się uda, okaże się z czasem. A nuż cokolwiek z tego, czym zamierzam się podzielić, wzbudzi dalsze inspiracje? Właśnie tego bym chciała.


Dziś, na skromny początek, zacznę od grubego zwierza. 
Premiera miśków!



 Miś numer jeden, to wielka, gruba panda, która jeszcze niedawno leżała bez życia wepchnięta w kąt szafy. Stara, wyliniała dziecięca mata, tyle że pokryta skudlonym włosiem. Wystarczyło pandę porządnie wytrzepać. I wypchać. Prosty, ekonomiczny sposób na niepowtarzalną, wielką, miękką poduchę. Idealna pod plecy, gdy w spokoju chce się zgłębić w lekturze.


Miśki numer dwa. Czyli najzwyklejsze tekturowe pudełko po zakupionych akcesoriach kuchennych, obklejone zewsząd kolorowym, misiowatym papierem. Najlepszy sposób, by wyposażyć się w przydatne, kolorowe pudełko, nie tracąc przy tym więcej niż 3 złote potrzebne na zakup ozdobnego papieru. W moim przypadku padło na urocze, grube miśki polarne. Na srogą zimę za oknem - idealne!

Może i ktoś z Was ma w zanadrzu zapomnianą płachtę z dawnych lat, którą można przerobić na puchatą poduchę. Ale walające się w kątach kartony, które można przekształcić we wzorzyste, ozdobne pudełka. Zachęcam. Moc zabawy. Moc satysfakcji.

Następnym razem planuję premierę koni. Bo skoro zarzekam się, że mieszka u mnie dziki zwierz, to najlepiej jest udowodnić to na konkretnych przykładach!

25 stycznia 2014

Vegan jelly. LB.

Dobra galaretka nie jest zła.
Zwłaszcza, gdy może poszczycić się mianem "100% natural".
Galaretki 1-2-3 po raz drugi, tym razem w wydaniu truskawkowym.

  • 2 szklanki mrożonych truskawek
  • pełna łyżeczka agaru
  • cynamon, imbir
  • drylowane wiśnie (mrożone) - wedle upodobania
  • wybrane słodzidło - 2-3 łyżki lub więcej dla wielbicieli słodkości (w wersji niewegańskiej można sięgnąć po miód)
Truskawki wrzucamy do rondelka i podgrzewamy na małym ogniu do momentu, kiedy całkowicie się rozpadną i uzyskają gładką, jednolitą konsystencję. Agar rozprowadzamy w niewielkiej ilości wody, dolewamy do truskawek, czekamy do zagotowania. Masę zestawiamy z ognia, dosładzamy, posypujemy cynamonem i przelewamy do foremki. Dekorujemy wiśniami lub innymi owocami, zostawiamy do stężenia (bez konieczności schładzania w lodówce). 
A potem kroimy w kostkę i podajemy ku uciesze wszystkich galaretkożerców.

Zostałam nominowana przez Klaudynę do LB, za co serdecznie jej dziękuję :) Włączenie mojego bloga do zabawy było dla mnie niezmiernie miłe :)

1. Ulubiony pisarz?
Długo by wymieniać...Ale nieskończoną miłością darzę Victora Hugo, Natsume Sousekiego i Wista Szostaka.
2. Lato czy zima?
Zdecydowanie lato!
3. Pies czy kot?
Kot-kot-kot-kot <3
4. Niewegański przysmak za którym tęsknisz?
Póki co nie jestem 100% weganką, ale czasem zdarza mi się westchnąć z żalem na myśl o twarogu, z którym pożegnałam się pewien czas temu.
5. Gdzie lubisz spędzać wakacje?
W miejscach obfitujących w naturę, relikty przeszłości i monumenty sztuki.
6. Twoje popisowe danie?
Ponoć pesto, i kostka czekoladowa w rozmaitych odsłonach ;)
7. Ulubiony owoc?
Nie mam ulubionego owocu. Szaleję na punkcie wszystkich i nie jestem w stanie wymienić tylko jednego, jedynego ulubionego.
8. Kawa czy herbata?
Herbata, ale tylko zielona.
9. Dlaczego weganizm?
Póki co, nie jestem 100% weganką, więc odpowiedź na to pytanie byłoby z mojej strony kłamstwem.
10. Ulubiony deser?
Smoothie czekoladowe. I domowe czekoladki!
11. Sok warzywny czy owocowy?
Sok marchewkowy podbił moje serce i nie ma już w nim miejsca na jakikolwiek inny.

A oto moje pytania:
1. Śniadanie na słodko czy wytrawnie?
2. Sporządzając posiłek, kierujesz się rozsądkiem czy intuiccją?
3. Potrawy zimne czy ciepłe?
4. Jakie nawyki żywieniowe chciałabyś/chciałbyś zmienić?
5. Koc, ciepłe kakao i kocyk czy rower tudzież sportowe buty?
6. Mruczenie kota na kolanach czy radosny szczek psa witający od progu?
7. Jaka potrawa zawsze poprawia Ci nastrój?
8. A z kolei jakie danie, na samą myśl o nim sprawia, że się wzdrygasz?
9. Książka, która szczególnie Cię wzruszyła, do łez.
10. Temperatura minus piętnaście na minusie czy blisko trzydzieści na plusie?
11. Powiedzenie, motto, okrzyk - cokolwiek, co zawsze sobie powtarzasz, by dodać sobie otuchy lub odwagi.

24 stycznia 2014

Wybuchowe śniadanie. Raw budyń po raz II.

Z niecierpliwością oczekuję promyków słońca. Z lubością wspominam ciepły podmuch słońca i szusowanie rozpędzonym rowerem po polnych dróżkach. 
Wczoraj drogę na uczelnię umilił mi ptasi śpiew. Zwiastował wiosnę. A może to tylko moje pragnienie, by rzeczywiście tak było. A choć jeszcze bardzo daleko, czekam na nią, tupiąc nogami. 

W oczekiwaniu na eksplozję kwiatów, ptasi świergot co rano i błękit nad głową, stawiam na kolor i zabawę strukturami. Przywołuję wiosnę znad talerza, tudzież kubka. Popędzam ją i pośpieszam iście wybuchowo, nie wahając się sięgnąć po ciężki arsenał. Uważaj zimo, oto odbezpieczam granat!


Budyń po raz drugi.
  • mango
  • połówka awokado
  • natka pietruszki
  • dwie szklanki roszponki
  • półówka granatu
  • cynamon, świeży imbir
  • pełna łyżeczka karobu (lub kakao)
  • opcjonalnie: łyżeczka maca, łyżeczka spiruliny
Wszystkie składniki, prócz granatu, blenduję na aksamitny krem*. Gotowe. Budyń mieszam z pestkami granatu i umilam sobie czas śniadania ich soczystością i chrupkością. 

A potem okrywam się szczelnie grubym szalem i pędzę na autobus.

*słodycz budyniu gwarantuje tylko i wyłącznie dojrzałość owoców. Konsystencja kremu jest jedwabista, delikatna; by uzyskać budyń gęstszy, bardziej "zbity", warto chociaż przez godzinę zmrozić skrojone w niewielkie kawałki mango.

18 stycznia 2014

Prościej. Najprościej.

Ziemniak i brukselka.
Tylko tyle.
Tylko tyle i aż tyle, by zafundować sobie lekki, smaczny obiad.
Niech żyje prostota i minimalizm. Po raz kolejny.


  •  pół dużego batata
  • trzy niewielkie ziemniaki
  • brukselka w zadowalającej ilości :)
  • przyprawy: sól himalajska, pieprz, kurkuma, kozieradka i lubczyk, papryka, cynamon
  • koperek, szczypiorek, pietruszka
Ziemniaki szorujemy, nie obieramy. Kroimy w średniej wielkości kostkę, mieszamy w mieszance: papryka-sól-pieprz-kurkuma-cynamon. Wstawiamy do nagrzanego na 180 stopni piekarnika na 20-30 minut.
W międzyczasie przygotowujemy brukselkę - większe sztuki przepołowić, całość wypłukać w osolonej wodzie. Podgotować na parze 3-4 minuty, następnie wymieszać w mieszance przypraw. Wstawić do piekarnika na ostatnie 10 minut pieczenia ziemniaków, włączając funkcję termoobiegu.

Po upieczeniu wymieszać z pozostałymi przyprawami, suto obsypać pietruchą i koperkiem, dorzucić szczodre garście szczypiorku. I już, duet idealny zagościł na talerzu. Czyli obiad w wydaniu "prościej-najprościej".

17 stycznia 2014

Potrawka z batata.

Niechęć na wymyślny obiad? Na ratunek ziemniaki.
Niewiele czasu na zabawę w kuchni? Na ratunek ziemniaki.
Brak pomysłu na coś dobrego? Na ratunek ziemniaki.

Ziemniak - esencja prostoty. I do tego w bardzo smacznym wydaniu. Tak nierzadko dyskredytowane i niedoceniane, a przecież są tak niesamowicie twórcze. Bo ziemniak nie musi być przecież dodatkiem do czegoś, sam w sobie może stanowić danie główne. I niekoniecznie powiązane z ciężkim, zawiesistym sosem. Ziemniak sam w sobie jest dobry, dlaczego by tego nie wykorzystać? A zwłaszcza, gdy ma się do czynienia z batatem. Ziemniak jaki jest, każdy widzi. Ale batat, to już (prawie!) zupełnie co innego.


Potrawka z ziemniaka:
  • słodki ziemniak
  • 3 łyżki czerwonej soczewicy
  • przyprawy: papryka, pieprz, sól morska, cynamon, kolendra, kmin i kminek, kozieradka, kurkuma
  • szczypiorek
  • koperek
  • do posypania: pietruszka, suszone pomidory
Batata dokładnie wyszorować, nie obierać. Skroić w średniej wielkości kawałki, sowicie wymieszać w mieszance przypraw: papryka-pieprz-sól-cynamon. Wstawić do nagrzanego na 180 stopni piekarnika, piec (z termoobiegiem) około 20 minut. W międzyczasie przepłukać soczewicę, ugotować do miękkości w szklance wody razem z roztłuczoną kolendrą, kminem i kminkiem. 
Soczewicę wymieszać z ziemniakami, dosypać pozostałe przyprawy. Nie szczędzić ręki, jeżeli chodzi o szczypiorek, koperek i pietruszkę. Dla dodatkowych walorów smakowych zachęcam dodać suszone pomidory (wykorzystałam takie w postaci małych, suszonych wiórków, sprzedawane jako posypka na kanapki). 

Smacznego, życzy Królik.

(A o tym, że może być jeszcze prościej, już wkrótce.)

11 stycznia 2014

Potworzaki i inne cudaki

Nowy rok przyniósł ze sobą znacznie więcej eksperymentowania w kuchni.
Nie boję się już dodawać tych składników, o których sama myśl wcześniej nastręczała mi wątpliwości. Polubiłam zabawę kolorami, spontaniczność i szczyptę ekstrawagancji. Zaczęłam słuchać własnej intuicji, to, co mi ona odpowiada. Przestałam trzymać się żelaznych reguł i sztywnych zasad, bazując raczej na tym, co lubię i co napawa mnie odczuciem szczęścia, nawet jeśli występuje ono tylko w szczątkowej postaci.

Powoli uczę się, że kuchnia jest równa zabawie. Dziedzinie, która nie tylko uczy i rozwija, ale dostarcza radości. Już czas zerwać się z kajdan i kierować się tym, co wywołuje uśmiech na twarzy.

Dziś nadszedł czas na potworzaka. Zieloniastego tworka, który podbił moje serducho. Już samo spojrzenie nań jest powodem do uśmiechu. A potem przychodzi pora na degustację, która dopełnia wyobrażenie na temat tego, jak to to może smakować. Niespodzianka na każdej płaszczyźnie. 
Poza tym, lubię zieleń.

Potworzaki:
  • olej kokosowy - 2 pełne łyżki, w postaci stałej
  • starte na pulpę migdały/masło migdałowe - 4 łyżki
  • 3/4 szklanki świeżych daktyli, namoczonych w niewielkiej ilości wody
  • spirulina, czubata łyżka
  • dojrzały granat
  • cynamon, szczypta soli himalajskiej
  • opcjonalnie - łyżka białka konopnego
Olej kokosowy rozpuszczam do ciekłej postaci, miksuję z pozostałymi składnikami (poza granatem) na aksamitną masę. Dodaję pestki granatu wedle upodobania. Masę przekładam do małej foremki, przechowuję w zamrażarce. Wcinać bezpośrednio po wyjęciu z zamrażarki - bez obaw, konsystencja potworzaka pozostaje delikatnie kremowa, rozpływająca się w ustach.

Potworzak zawdzięcza swój całokształt dzięki spirulinie. To ona jest bohaterem dzisiejszego odcinka. I to właśnie jej chcę poświęcić swoje najnowsze odkrycie, tym razem odnoszące się do dziedziny kosmetycznej. 
 
Spirulina ponoć rewelacyjnie sprawdza się jako maseczka na twarz. Poszperałam tu i ówdzie, aby więcej dowiedzieć się na ten temat, prześledzić opinie i komentarze. Zachęcona pozytywnymi ocenami postanowiłam przekonać się o jej właściwościach na własnej skórze, dosłownie. Samo sporządzenie maseczki jest dziecinnie proste - wystarczy zmieszać niewielką ilość spiruliny z wodą do uzyskania konsystencji elastycznej papki, lub w proporcjach pół na pół z jogurtem naturalnym lub kefirem. Mając na składzie świeży jogurt, wybrałam drugą opcję i późną, wieczorową porą uraczyłam się tak oto przygotowaną maseczką. Pomimo wszechobecnej opinii na temat nieznośnego smrodu takiej papki, mój przypadek okazał się być wyjątkiem od reguły. Jeżeli o mnie chodzi - absolutnie nie jestem w stanie zgodzić się z tym, że błotniasta maseczka odrzuca na kilometr aromatem wypełnionych po brzegi rybami starych kutrów rybackich. Pozostaje mi rozmyślać nad tym, z jakich źródeł spirulinę pozyskali właściciele tych komentarzy, przynajmniej ja pod takowymi się nie podpisuję. 
Samą maseczkę stosujemy do dwóch razy w tygodniu, przez dwadzieścia minut. Za sobą mam dopiero jeden taki seans, więc nie będę zmyślać na temat cudownych jej właściwości. Póki co, jeżeli chodzi o moje wrażenia, są bardzo pozytywne. Po zmyciu maseczki czułam niesamowite odprężenie twarzy; po zabiegu skóra była przyjemnie gładka i aksamitna w dotyku. Miałam ochotę nieustannie gładzić się po policzkach! Sama świadomość tego, że w tym stanie totalnego odprężenia czuję się, jakby moja twarz nie istniała, była przyjemna. 
O tym, jakie okażą się efekty takich zabiegów napiszę wtedy, gdy takowe odczuję. Póki co, jestem na tak, chociażby z samego względu poczucia wypoczętej, rozluźnionej skóry. Jestem na tak, pani spirulino, to kolejny powód, dla którego darzę cię sympatią. 

Wniosek: nie bójmy się potworzaków. Bo przecież nie w wyglądzie tkwi wartość tego, co skrywają pod swą postacią.

6 stycznia 2014

Klasyczna bawarka w nieklasycznym wydaniu

Smaki dzieciństwa. 
Wspomnienie tego, co nierozerwalnie przywodzi na myśl dawną beztroskę. To podróż w czasie do minionych chwil, tych kilku urywek, które trwale zapisały się w pamięci. Jest ich wiele, a każdy pielęgnuje swoje własne, niepowtarzalne wspomnienie. Dla kogoś może być to kawałek chrupiącego chleba z truskawkami, dla innych bułka ze śmietaną i cukrem, miseczka owsianki, grzanki z patelni, babcine powidła. Dla mnie jednym ze smaków dzieciństwa, bezpowrotnie minionych, jest bawarka. Herbata z mlekiem. Napój wymagający - albo się go kochało, albo nienawidziło. W moim przypadku, była to miłość pomieszana ze łzami, miłość trudna i kapryśna, która nie raz objawiała się w sączeniu tej hybrydy przez zaciśnięte zęby, jednocześnie myśląc już o kolejnej porcji. Ot, taki paradoks.

Bawarki nie piłam całe wieki. Jej wspomnienie nachodziło mnie czasem raz i drugi, ale nadszedł czas, kiedy myśl o bawarce okazała się silniejsza niż zazwyczaj i nachodziła mnie dniami i nocami. A kiedy ostatecznie uległam wewnętrznemu pragnieniu napicia się bawarki, to zrealizowałam je w iście królewski sposób. 

Na spokojne, lenie popołudnie. Klasyczna bawarka w wydaniu nieklasycznym. Tradycja i innowacja wespół w jednym kubku.



  • zielona herbata
  • mleko (roślinne w przypadku opcji wegańskiej)
  • przyprawy: pieprz, ziele angielskie, kardamon, goździki, imbir, cynamon, anyż
  • opcjonalnie - coś do posłodzenia
Podstawą jest aromatyczna woda - pół litra wody gotować na małym ogniu, przez 5-10 minut razem z przyprawami. Odczekać trzy minuty, zalać dwie łyżeczki zielonej herbaty, zaparzać od 3 do 8 minut, w zależności od dawki energetycznego kopa, jakiego chcemy sobie zafundować (im dłuższe parzenie, tym bardziej relaksujące właściwości zielonej herbaty). Na tym etapie dobrze dodać wybrany słodzik - ja parzyłam herbatę razem z odrobiną suszonej stewii. Po przestudzeniu (lub nie, w zależności od własnych upodobań), dolewamy pożądaną ilość mleka - użyłam świeżego mleka koziego, ze względu na jego delikatnie orzechowy, słodkawy posmak.

I już. Bawarka gotowa. I choć daleko jej do tej surowej, nieco szorstkiej wersji z lat dzieciństwa, to w równym stopniu przywodzi jej dawne wspomnienie. Z tym, że znacznie bardziej wypełnione miłością. Az po same brzegi.

5 stycznia 2014

Pierroty. Naturalnie, że naturaln(i)e.

Grudzień minął pod znakiem słodyczy i łakoci wszelkiego rodzaju, ale styczeń wcale nie okazuje się być gorszy - nowy rok zainicjowały słodkości właśnie. W sposób zupełnie przypadkowy, wrzucając do michy co się da i co akurat napatoczyło się pod rękę, udało się osiągnąć nie byle jaki efekt - jednogłośnie stwierdzono, że powstałe z przypadku kulki do złudzenia przypominają w smaku pierroty, za którymi szalało się dawien dawna. Dlatego też, ów spontaniczny twór zasługuje na miano trufli a'la pierrot. Niech żyje inwencja twórcza!


Jako że pierroty były tylko i wyłącznie dziełem przypadku, wszystkich składników używałam "na oko". Poniższa receptura jest próbą odtworzenia tego szaleństwa kulinarnego, dlatego z góry uprzedzam, że lepiej traktować ją jako inspirację niż jako dokładny, krok-po-kroku przepis na "..." :)

Jak stworzyć pierroty zupełnie przypadkowo:
  • masło orzechowe (najlepiej domowe!), niesolone - około pół lub trzy-czwarte szklanki
  • dwie łyżki masła migdałowego
  •  dwie łyżki roztopionego oleju kokosowego
  • 3 łyżki kakao, 1 łyżka karobu
  • 2-3 łyżki melasy (karobowej)
  • 2 łyżki ekstraktu ze śliwek suszonych*
  • cynamon, imbir, skórka pomarańczy, szczypta chili i soli morskiej
  • opcjonalnie: orzeszki ziemne, łyżka miodu/syropu z agawy, itp.
Wszystko zmieszać na gładką, aksamitną masę. Na koniec dodać skruszonych fistaszków, w razie potrzeby dodać wybrane słodzidło. Utoczyć niewielkie kuleczki. Przechowywać w lodówce.

*Aby osiągnąć zamierzony efekt smakowy a'la pierroty, należy sięgnąć właśnie po taki ekstrakt. Równie dobrze można zastąpić go puree śliwkowym - wystarczy zalać wodą niewielką garść suszonych śliwek, zostawić do ich zmiękczenia, zmiksować na gładką pastę. Cierpkość suszonych śliwek jest tu elementem zasadniczym i to głównie ten czynnik wpływa na zaskakujące walory smakowe efektu końcowego.
 
I już. Możemy zatopić się w wygodnym, miękkim fotelu i dać się ponieść fantazji, że oto w spontanicznym szale kulinarnych uniesień odkryliśmy własnymi siłami tajemnicę legendarnych cukierków. Innymi słowy - impossible is nothing, w szczególności w kuchni :)