18 lutego 2015

Słoik w Japonii. Jeść jak król, czyli 会席料理.

Po długiej przerwie, pora na kolejne wyznania. Dziś odkrywam kolejny skrawek Japonii. 
W dzisiejszym odcinku: udana-nieudana wyprawa i słów parę o kuchni luksusowej, "kaiseki ryouri" (会席料理 ).

"15 sierpień

To był naprawdę udany dzień, pozbawiony jakichkolwiek planów, za to wypełniony po brzegi spontanicznymi decyzjami.
Zaczął się leniwie, skończył bardzo aktywnie. A wszystko przez przypadkowa rozmowę z Qinling, niewiele młodszą ode mnie Chinka, z która zmówiłam się na wspólne zwiedzanie. Naszym zamiarem było zobaczenie ogrodów cesarskich, szkoda tylko, ze jako 100 procentowe kobiety zapomniałyśmy sprawdzić jaki dziś dzień tygodnia (wbrew pozorom, ma się tu problemy z rachuba czasu!) i jedyne, co mogłyśmy zobaczyć, to okazale mury i bramy prowadzące do wnętrza kompleksu. Tak, był piątek i ogrody były niedostępne do zwiedzania. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło – również zupełnie przypadkowo natknęłyśmy się na młodego Japończyka, który okazał się na tyle pomocny, ze przez ponad godzinę chadzał wspólnie z nami, pokazując nam okolice, a koniec końców odprowadził nas na przystanek metra, którym miałyśmy dostać się do kolejnego punktu. Miał na imię Shun. Choć wyglądał raptem na 22, góra 24 lata, liczył sobie 30 wiosen i był w trakcie spędzania swoich 4-dniowych (!)  wakacji w okolicy. Pracując w firmie dekoratorskiej, zdarza mu się od czasu do czasu coś zaprojektować. Pytał o klimat w Polsce, polskie jedzenie i inne miejsca, które zobaczyłam. Sam opowiedział o swoim pobycie w Ameryce, skarżąc się na okropne jedzenie i fatalne steki, smakujące jak podeszwy. W swoich nienagannych manierach po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, ze Japończycy bez najmniejszej wątpliwości mogą szczycić się mianem najbardziej kulturalnego i gościnnego narodu na świecie

Tokyo station. W całej okazałości.

Starałam się policzyć, ile pięter ma przeciętny wieżowiec, 
ale gdzieś w połowie zawsze musiałam się pomylić.
.
Po nieudanej-udanej wyprawie do ogrodów cesarskich, po drodze zatrzymałyśmy się w dzielnicy Ningyoochoo, fascynując się niesamowita kombinacja tradycyjnej architektury z ta nowoczesna. Ta ostatnia obrosła ta pierwsza na kształt powojów oplatających drzewa. Po krótkiej przechadzce uliczkami Ningyoochoo, ruszyłyśmy z powrotem do hotelu, zatrzymując się w okolicznej restauracji, tradycyjnym kaiseki ryoori. I cóż mogę rzec – po raz w pierwszy w życiu dane mi było zjeść tak luksusowy posiłek. Ale od początku.
A tutaj, na co można natknąć się na spacerze. W parkach niejednokrotnie można natknąć się na ogłoszenie, by uważać na cykady i inne robactwo. Są wielkie jak bombowce i zdarza im się impertynencko zderzyć z zamyślonym przechodniem. Zazwyczaj celują w czoło. Na szczęście, nie spotkała mnie przyjemność bliższego zapoznania się z nimi.

Ningyouchou. 

...jak wyżej.


Nasz hotel nie gwarantował posiłków, w ramach których codziennie dawano nam bony na kwotę 800 yenów, możliwe do wykorzystania w określonych knajpach współpracujących z hotelem. Z racji całodziennego zwiedzania Asakusy miałam jeden bon dodatkowo do wykorzystania, tym samym mogłam zaszaleć i zamówić posiłek za kwotę 1600 yenów. Na szczęście było to wystarczająco dużo, by moc zaszaleć w miejscowym kaiseki ryoori.

Oto, jak zazwyczaj spożywa się posiłek w tradycyjnym lokalu. Na poduchach, siedząc na modłę japońską (w seizie, jeżeli chce się zachować elegancję). Zapytano nas, czy nie wolimy usiąść przy stoliku "europejskim" (z krzesełkami), no ale, jak to, jeść kaiseki ryouri na modłę europejską? To nie godzi! 


Weszłyśmy, zajmując miejsce przy tradycyjnych niskich stolikach, siedząc na miękkich poduszkach. Obsługa ni w ząb nie rozumiała angielskiego, wiec cala odpowiedzialność za zamówienie i to, czy faktycznie można dublować kupony, spadła na mnie. Dowiedziałam się zatem, że taka opcja jest jak najbardziej możliwa, tym samym składając zamówienie na dwa tradycyjne zestawy, prosząc jednocześnie o możliwość wyeliminowania mięsa z mojego zestawu, gdyż nie mogę jeść mięsa z wyjątkiem ryb. A potem pozostało nam tylko czekać, delektując się przyniesioną zieloną, ciepłą herbatą, tłumacząc przy okazji, ze przebywamy tu w ramach udziału w programie Ashinaga przewidziany na okres 2 miesięcy. A kiedy doręczono nam nasze zestawy, mogłyśmy tylko ślinić się i podziwiać. Bo postawiono przed nami najprawdziwsze dzieło sztuki – elegancka tace, na której znalazły się tradycyjne ceramiczne miseczki zdobione laką i kryte bambusowymi przykrywkami tak, by zachować temperaturę serwowanych dan, oraz eleganckie wiklinowe kosze z umieszczonymi nań porcelanowymi spodkami palnymi pyszności. W zestawie znalazły się miedzy innymi świeże sashimi, ostrygi i ośmiorniczki, surowe warzywa skrojone na kształt wielopłatkowych kwiatów, jajeczny omlet, galaretka yookan o smaku zielonej herbaty, miseczka ryżu z suszonymi rybkami i sezamem, zupa miso i delikatny jajeczny kleik z krewetkami. A żeby bardziej nas rozpieścić, obsługa zasponsorowała nam dodatkowe danie nie wchodzące w skład zestawu – chrupiącą tempurę, w której znalazł się bakłażan, przepyszna słodka dynia oraz spory kawałek ryby. Nawet Qingling przyznała, ze nigdy wcześniej nie jadła tak dobrej tempury. Zjadłyśmy wszystko, co do ostatniego ziarnka i w aurze nieopisanego luksusu opuściłyśmy restauracje w jak najlepszych nastrojach, płacąc za nasz posiłek raptem 80 yenów. Tańcząc na ulicy i prosząc Japonię, by zechciała wstąpić z nami w związek małżeński, wróciłyśmy do hotelu przeświadczone, ze na ten jeden wieczór stałyśmy się wybitnymi znakomitościami o królewskim pochodzeniu."


 Tylko patrzeć i podziwiać. Tu akurat wersja mięsna.




...i w całej okazałości.

 Tempura. Danie o proweniencji portugalskiej, dziś już mocno zakorzenione w kuchni japońskiej. 
Tajemnicą dobrej tempury jest to, by była chrupka i nie opita tłuszczem, jak to się czasem zdarza. Ta była wyśmienita.

Żegnajcie, pyszności! 

Do usłyszenia w kolejnym odcinku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz