15 maja 2014

I am banana!

Człowiek banan, to ja.
W stawianiu pierwszych kroczków w przygodzie z surowizną, banan jest mym największym przyjacielem. Towarzyszy mi dzień po dni. Każdego ranka, na wpół automatycznie, na wpół nieświadomie, sięgam po całe kiście bananów i wpompowuję w siebie olbrzymią porcję bananowych ichmościów. I wcale, a wcale mnie to nie nudzi. 
A choć czeka mnie jeszcze długa droga, by wprowadzić pewne nawyki na stałe, to już na tym etapie wiem, że bez banana ani rusz. Moje nowo motto - banan w brzuszku, banan na twarzy. 

Banan sprawdza się wszędzie. Przekonałam się o tym w czasie ostatniej podróży - choć na jej czas o blenderze mogłam zapomnieć, to w ramach rekompensaty za bananowe smoothie służyły mi torby wypchane bananami. Tym samym Czita zdobyła stolicę dawnego imperium i w pełni sił wróciła na swoje włości. Słowem: Banana is my new name/friend! (niepotrzebne skreślić).


 ulubione, zielone. W wydaniu "bądź jak Popeye!"

Sesja za pasem. Czasu tak mało, tak dużo do zrobienia. Dlatego dziś sensownego przepisu nie będzie - w jego zastępstwie zachęta do zielonych smufi (zaczyna podobać mi się ta nazwa!). Po pierwsze - najlepszy sposób na przemycenie nieprzyzwoitych ilości zieleniny za jednym podejściem. Po drugie - sam kolor cieszy. Po trzecie - możesz jeść, ile chcesz. No limits. Po czwarte - są słodkie. Wciągnij takie porządne smufi rano, i o słodyczach z pewnością zapomnisz. Po piąte - dają kopa. Padłeś? Powstań - to najlepsza gwarancja. Po szóste, w czasie szamy możesz śpiewać bananową piosenkę.


Zatem nie daj się oprzeć.Skuś się na banana!

1 komentarz: