Ello, ello, najwyższy czas na notkę.
Coś tak banalnie prostego i oczywistego, że aż wstyd, ale najwyższa pora na odświeżenie bloga z zalegających warstw kurzu.
A więc dziś surówka goszcząca u mnie ostatnimi czasy prawie codziennie. O tyle praktyczna, że równie świetnie sprawdza się z marchewką.
Niech w ten wakacyjny czas żyją posiłki, których przygotowanie ogranicza się do paru minut, a i koszt nie przekracza kilku złotych, niach niach!
Czego trza:
- seler (korzeniowy, im większy tym lepszy!)
- 3/4 szklanki rodzynek (niesiarkowanych!)
- łyżka melasy/syropu klonowego/syropu z agawy (opcjonalnie w wersji niewegańskiej: miodu)
- cynamon, imbir
- opcjonalnie: łyżeczka sosu sojowego
- łyżeczka octu jabłkowego (lub zamiennie sok z cytryny)
Seler zetrzeć na grubych oczkach. Rodzynki zalać wodą (najlepiej z nadwyżką, bo rodzynki spuchną), minimum na 20-30 minut. Do rodzynek dodać melasę, ocet jabłkowy i sos sojowy, wymieszać do rozpuszczenia w wodzie. Seler obsypać cynamonem i imbirem, dorzucić rodzynki (razem z doprawioną wodą!), dobrze wymieszać i zostawić do przegryzienia choćby i na 10 minut. Im dłużej tym lepiej - seler przyjemnie zmięknie i przesiąknie aromatem rodzynkowej zalewy.
A później szamać i rozkoszować się tym, że takie to proste, a takie dobre.
Zamiast selera równie świetnie sprawdzi się marchewka, szczególnie słodka odmiana.
Szczególnym uwielbieniem selera darzę, acz coś na razie tani to on nie jest, co o niemały szał mnie przyprawia ;)
OdpowiedzUsuńjoj, u mnie na szczęście seler jest dostępny za grosze :) ale, ale, zawsze można spróbować z marchewką, jest równie pysznie!
Usuń