14 grudnia 2013

Jabłko! Karmel! Migdalada!

Wychodząc wczoraj z uczelni, zaczepił mnie stróż (recepcjonista?), narzekając, że na zewnątrz mierna pogoda, bo zimno i pada. Odparłam z uśmiechem, że w takim razie tym bardziej życzę miłego wieczoru, na co ten sam pan rzekł z wyrzutem, że czym tu się cieszyć, skoro jest źle i jestem kolejną osobą, która odwołuje się do bzdury, jaką jest optymizm. Przecież skoro skupiamy się tylko na szarościach, nigdy nie dostrzeżemy kolorów w świecie, myślę sobie, ale wąsaty pan ma własne zdanie. Próbuje mnie uparcie skłonić do własnego punktu widzenia, przytaczając co rusz przykre doświadczenia z jego życia codziennego, a ja - w głębi serca - chcę już uciekać, by nie słuchać więcej zalewającego mnie utyskiwania i zaraźliwych poglądów, że nigdy nie będzie lepiej i wszyscy tkwimy po uszy w bagnie.
To przelotne spotkanie uświadomiło mi, jak trudna jest walka o dobre samopoczucie.
Nie mam tu na myśli zdrowia i kondycji fizycznej, ale przede wszystkim stan ducha. Dbałość o uśmiech i promienne spojrzenie okazuje się być ciężką batalią. Spójrzmy prawdzie w oczy - łatwiej jest utyskiwać i babrać się po kolana w mętnym bajorze, niż wygrzebać się na śliski brzeg i przedzierać się przez moczary. Po co tyle trudu, pada zewsząd pytanie, skoro im tak niczego się nie zmieni. No tak, czyli lepiej trwać w impasie, niż posuwać się do przodu, choćby powoli. Nie godzę się na to. Nie chcę moczyć się w odmętach mętnych wód smutku, który próbuje mnie dopaść. Nie chcę trwać w matni, nie chcę jałowieć i szarzeć. Chcę widzieć kolory i chcę kolorami emanować, mieć je w sobie i rozlewać na zewsząd. Chcę dostrzegać dobro, choćby wokół waliło się i paliło. Chcę nieustannych zmian, by osiągnąć stałość i stabilizację. Chcę zmieniać siebie, by móc zmieniać innych. 

Dlatego dzień po dniu staram się dostrzegać to, co lubię i dziękować za to, co jest. 
Co lubię na dziś. 
Lubię zarys nagich gałązek na tle poszarzałego nieba, rozgałęziających się na kształt drobnych niteczek. Lubię dźwięk nadjeżdżającego autobusu, czekając na przystanku. Lubię widok rozpalonego lampionu, rozpraszającego gęstą noc. Lubię gaworzenie kawek toczących się pośród przemokłej trawy. Lubię widok wbitych w puchate kubraczki małych dzieci, chlupoczących kaloszkami w kałuży. Lubię chrupkość i soczystość jabłek i zapach cynamonu o poranku. Lubię aksamitną słodkość i słodycz od rana. Lubię.

Dlatego sponsorem dzisiejszego śniadania jest właśnie jabłko, wraz z domową wersją nutelli. Oto migdalada - home-made pasta migdałowa. Na słodko. Na pysznie.


Krzywa wieża.


Już koniec!

Migdalada:
  • łyżka masła migdałowego 
  • dwa daktyle (użyłam świeżych; równie dobrze można użyć dwóch sztuk medjool lub 3-4 tradycyjnych suszonych daktyli)
  • łyżeczka kakao
  • mieszanka przypraw: cynamon, imbir, kolendra, gałka muszkatołowa, anyż, ziele angielskie, pieprz, goździki
  • szczypta soli morskiej (jeżeli masło jest niesolone)
  • opcjonalnie: łyżeczka proszku maca
Daktyle moczę przez 15 minut w wodzie, następnie blenduję je wraz z wodą i pozostałymi składnikami na jednolitą pastę. 
To wszystko. Migdaladę można zajadać wedle własnych upodobań - ja przełożyłam nią skrojone jabłuszko. Taki apple sandwich od rana. Dużo energii dla ciała. Dużo słońca w brzuszku. Dużo uśmiechu na twarzy. Czyli coś, co lubię po trzykroć.

1 komentarz:

  1. Witam :) Zapraszam do udziału w konkursie kulinarnym z motywem zoologicznym.
    Konkurs promuje akcję "zwierzak to nie zabawka - nie kupuj go na prezent".
    Nagrodami są akcesoria zoologiczne.
    Więcej informacji tu: http://kasinkowe-gotowanie.blogspot.com/2013/12/zwierze-to-nie-zabawka-nie-kupuj-na.html
    Zachęcam również do napisania na blogu kilku słów w kwestii kupowania zwierząt pod choinkę.

    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń