7 grudnia 2013

Smoothie z bagien.

Wielki come back po wstrętnej chorobie, czyli witaj smoothie, nareszcie.
Po tym, jak przetechało mnie w jedną i drugą stronę, po tygodniu głodówki i nieustannym samopoczuciu, jakby przebiegł po mnie tabun koni, po raz kolejny doceniłam, jak bardzo mogą cieszyć proste, nieskomplikowane smaki. Bo w chwilach choroby, między jednym sucharkiem a drugim, najbardziej tęskniłam właśnie za budyniową konsystencją koktajli, słodyczą rozciapanego banana, chrupkością jabłek i soczystością owoców wszelakich rodzajów. 
W miarę rekonwalescencji zaczęłam wracać do owoców, wpierw ostrożnie, potem sięgając już po odważniejsze, bardziej rozbudowane kombinacje.
W końcu nadeszła i ta wiekopomna chwila, kiedy mogłam sobie zaserwować smoothie w wersji combo. 
Wizualnie mało zapraszające. Ale z pewnością przepyszne. Zwłaszcza wtedy, kiedy na takowe długo się czekało.


Smoothie prosto z bagien, czyli propozycja idealna dla zdrowiejącego Hulka.
  • zielenina - sałata, szpinak, jarmuż, pietrucha
  •  grapefruit
  • łyżka masła orzechowego
  • cynamon, plasterek imbiru
  • opcjonalnie: łyżeczka maca
  • ewentualnie coś do posłodzenia (użyłam stewii)
Filozofii nie ma w tym żadnej - wszystko miksujemy i zjadamy. Cieszymy się z powracających sił witalnych i ogrzymy na całego.


2 komentarze: