11 stycznia 2014

Potworzaki i inne cudaki

Nowy rok przyniósł ze sobą znacznie więcej eksperymentowania w kuchni.
Nie boję się już dodawać tych składników, o których sama myśl wcześniej nastręczała mi wątpliwości. Polubiłam zabawę kolorami, spontaniczność i szczyptę ekstrawagancji. Zaczęłam słuchać własnej intuicji, to, co mi ona odpowiada. Przestałam trzymać się żelaznych reguł i sztywnych zasad, bazując raczej na tym, co lubię i co napawa mnie odczuciem szczęścia, nawet jeśli występuje ono tylko w szczątkowej postaci.

Powoli uczę się, że kuchnia jest równa zabawie. Dziedzinie, która nie tylko uczy i rozwija, ale dostarcza radości. Już czas zerwać się z kajdan i kierować się tym, co wywołuje uśmiech na twarzy.

Dziś nadszedł czas na potworzaka. Zieloniastego tworka, który podbił moje serducho. Już samo spojrzenie nań jest powodem do uśmiechu. A potem przychodzi pora na degustację, która dopełnia wyobrażenie na temat tego, jak to to może smakować. Niespodzianka na każdej płaszczyźnie. 
Poza tym, lubię zieleń.

Potworzaki:
  • olej kokosowy - 2 pełne łyżki, w postaci stałej
  • starte na pulpę migdały/masło migdałowe - 4 łyżki
  • 3/4 szklanki świeżych daktyli, namoczonych w niewielkiej ilości wody
  • spirulina, czubata łyżka
  • dojrzały granat
  • cynamon, szczypta soli himalajskiej
  • opcjonalnie - łyżka białka konopnego
Olej kokosowy rozpuszczam do ciekłej postaci, miksuję z pozostałymi składnikami (poza granatem) na aksamitną masę. Dodaję pestki granatu wedle upodobania. Masę przekładam do małej foremki, przechowuję w zamrażarce. Wcinać bezpośrednio po wyjęciu z zamrażarki - bez obaw, konsystencja potworzaka pozostaje delikatnie kremowa, rozpływająca się w ustach.

Potworzak zawdzięcza swój całokształt dzięki spirulinie. To ona jest bohaterem dzisiejszego odcinka. I to właśnie jej chcę poświęcić swoje najnowsze odkrycie, tym razem odnoszące się do dziedziny kosmetycznej. 
 
Spirulina ponoć rewelacyjnie sprawdza się jako maseczka na twarz. Poszperałam tu i ówdzie, aby więcej dowiedzieć się na ten temat, prześledzić opinie i komentarze. Zachęcona pozytywnymi ocenami postanowiłam przekonać się o jej właściwościach na własnej skórze, dosłownie. Samo sporządzenie maseczki jest dziecinnie proste - wystarczy zmieszać niewielką ilość spiruliny z wodą do uzyskania konsystencji elastycznej papki, lub w proporcjach pół na pół z jogurtem naturalnym lub kefirem. Mając na składzie świeży jogurt, wybrałam drugą opcję i późną, wieczorową porą uraczyłam się tak oto przygotowaną maseczką. Pomimo wszechobecnej opinii na temat nieznośnego smrodu takiej papki, mój przypadek okazał się być wyjątkiem od reguły. Jeżeli o mnie chodzi - absolutnie nie jestem w stanie zgodzić się z tym, że błotniasta maseczka odrzuca na kilometr aromatem wypełnionych po brzegi rybami starych kutrów rybackich. Pozostaje mi rozmyślać nad tym, z jakich źródeł spirulinę pozyskali właściciele tych komentarzy, przynajmniej ja pod takowymi się nie podpisuję. 
Samą maseczkę stosujemy do dwóch razy w tygodniu, przez dwadzieścia minut. Za sobą mam dopiero jeden taki seans, więc nie będę zmyślać na temat cudownych jej właściwości. Póki co, jeżeli chodzi o moje wrażenia, są bardzo pozytywne. Po zmyciu maseczki czułam niesamowite odprężenie twarzy; po zabiegu skóra była przyjemnie gładka i aksamitna w dotyku. Miałam ochotę nieustannie gładzić się po policzkach! Sama świadomość tego, że w tym stanie totalnego odprężenia czuję się, jakby moja twarz nie istniała, była przyjemna. 
O tym, jakie okażą się efekty takich zabiegów napiszę wtedy, gdy takowe odczuję. Póki co, jestem na tak, chociażby z samego względu poczucia wypoczętej, rozluźnionej skóry. Jestem na tak, pani spirulino, to kolejny powód, dla którego darzę cię sympatią. 

Wniosek: nie bójmy się potworzaków. Bo przecież nie w wyglądzie tkwi wartość tego, co skrywają pod swą postacią.

2 komentarze:

  1. Kolorek to mają obłędny ! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. sam widok wystarczy, by chcieć się uśmiechać ;) pozdrawiam ciepło!

      Usuń