11 września 2013

Chewy gooey super combo!

Tylko zimno i pada, zimno i pada, zimno i pada...
Plucha za oknem, deszcze bębni o szyby, mokro wszędzie...
Ani mi się śni wyściubiać nos spoza czterech (i ciepłych!) ścian. Szaro, buro i ponuro, trochę sennie.
A całości tej iście jesiennej atmosfery dopełnia Niedoszła Pani Tygrys z zaburzoną równowagą hormonalną, uskuteczniająca szalony drifting na korytarzu i wzywająca księcia. Wstyd, Pani Tygrysico, wstyd - rozpasanie seksualne w pani wieku! Niestety, Pani Tygrysica w ogóle się nie wstydzi, roztacza wokoło swe niepierwszej świeżości wdzięki i z godną podziwu zalotnością odgrywa rolę panny w opałach. Nie pozostaje nic innego, jak przetrwać ten bolesny dla uszu czas pełnych żalu pieśni miłosnych. Niestety, nie tym razem Pani Tygrysico, nie tym razem - i ty musisz przecierpieć swą smutną dolę niewolnicy Izaury. 

Dlatego, w ramach rekompensaty za jesienną pluchę, za otumanionego miłosnymi żądzami kota, za rower, któremu dziś pozostaje tylko smutno na mnie zerkać - coś dobrego, coś słodkiego, chwila odskoczni i zapomnienia. Batoniki. Lepkie, kleiste, ciągnące się. Takie, które można zrobić od ręki. Takie, które mają minimum składników, w wykonaniu są proste jak but i nie wymagają sterczenia nad piekarnikiem. Takie, jakie lubię najbardziej.



 Sposób na jesienną pluchę*:
  •  mieszanka płatków owsianych i ekspandowanego amarantusa - użyłam ponad dwóch szklanek
  • daktyle - szklanka
  • słodzidło (w moim przypadku miód) - łyżka
  • cynamon, imbir, szczypta soli
  • rodzynki - wedle upodobania
Daktyle i rodzynki moczę w osobnych naczyniach. Te pierwsze miksuję na gładką masę, mieszam razem z miodem i mieszanką płatków, posypując obficie cynamonem i imbirem. Jeżeli masa jest zbyt sucha/zbyt lepka, należy dodać słodzidła/płatków, jak nam intuicja podpowiada. Dodaję napuchnięte, mięciutkie rodzynki, całość wykładam na foremkę. I dopiero teraz zaczyna się najlepsza zabawa - kleistą ciapę należy rytmicznie ubijać, aby osiągnąć efekt o zwartej strukturze. Polecam dużą łychę i dobrą muzykę, w moim przypadku się sprawdziło. Gdy wszystko już uklepiemy na cacy, pozwalamy biedaczynie odpocząć na dolnej półce lodówki. Niech dojdzie do siebie, niech się przegryzie. A potem chwytamy za nóż, kroimy w kształty, jakie preferujemy, rozsiadamy się w fotelu i dajemy się ponieść chewy gooey super combo. Bon apetit!

*Przepisów na tego rodzaju batoniki jest milion pięćset sto dziewięćset, więc za dużo innowacji tu nie ma. Sam przepis jest na tyle prosty, że traktuję go jako bazę pod bardziej wyszukane szaleństwa. Ale patronem dzisiejszego dnia jest prostota i minimalizm. Bo liczy się umiar.

4 komentarze:

  1. Robiłam podobne, ale ja piekłam:) nabierają wtedy chrupkości:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ostatnio eksperymentuję ze słodkościami w wersji 'unbaked'. Ale fakt, obie wersje batoników są równie pyszne :)

      Usuń