5 września 2013

O smakach lata i o kawce-nielocie

Jesień coraz bliżej nie tylko w kalendarzu, ale także za oknem. Choć i słońce w pełni blasku, i niebo przesycone błękitem, to czuć na skórze znajomy chłód. 
Dla mnie rozumowanie jest proste - nie ma żaru, nie ma lata. W moim odczuciu lato już minęło, a z nim odeszły te smaki, które na nowo rozleniwią moje podniebienie dopiero w przyszłym roku. Nie pozostaje mi nic innego, jak pielęgnować te smaki w sobie i czule się z nimi pożegnać do następnego sezonu.

Żegnajcie truskawki, maliny, borówki i jagody! Żegnajcie moi urodziwi przyjaciele! Co ja pocznę bez was przez czas zbliżającego się nieubłaganie chłodku?

Bo dla mnie lato to przede wszystkim owoce. Albo raczej ich mnogość, bo przecież owoce - w erze wyposażonych-we-wszystko-molochów - są zawsze. 
Owoce przekładam ponad warzywa. To te pierwsze mogę pochłaniać garściami, mogę objadać się nimi bez oporu, od rana do wieczora. Moje serce można podbić przede wszystkim mieszanką ulubionych owoców, ot co!

Dzisiaj nadszedł czas na pożegnanie się i podsumowanie smaków lata. Czyli refleksje i wspominki tych owoców, które eksplodowały bogactwem swych kolorów i smaków przez krótką chwilę. Tych, których pojawienie się na jarmarcznych stoiskach było równie gwałtowne, co ich zniknięcie. Czas na to, by pożegnać się ze smakami leśnych darów, a serdecznie uścisnąć rękę sadom, z ich okazałymi śliwkami i soczystymi gruchami.
Pożegnania nadszedł czas!

To jednak nie pożegnanie z leśnymi owocami sprawiło mi najwięcej trudności.
Czas na kilka słów o głównym bohaterze tegorocznych wakacji. Kilka słów o kawce-nielocie.

                                                       Bez zbędnych słów - oto Kurczak:


Przysłowiowe siedem nieszczęść - i to w najlepszym przypadku. Małe, brzydkie i nieopierzone. W takim stanie znalazłam coś, czemu do ptaka było bardzo, bardzo daleko. 
Przeogromna głowa, ciążąca na groteskowo maleńkim ciałku, jaśniejąca przezroczystą błonką cienka szyja i powykręcane, suche łapki. Toczyło się to nieszczęsne szkaradztwo po na wpół podeptanym trawniku, pośród rozwrzeszczanych dzieci i wyliniałych kocurów. Przewracało się z boku na bok, w odległości pół metra od mego balkoniku, z którego miałam doskonały widok na dramat pewnego czerwcowego popołudnia. 
Pisklak toczył się i toczył, a z jego toczenia się nic nie wynikało. Matki ani śladu, zainteresowania ze strony ptasich pobratymców - brak. Musiała wypaść sierota z gniazda i napytała sobie biedy, bo nikt jej teraz nie chce. Pytanie - zostawić ją na pastwę losu, czy wziąć sprawy w swoje ręce?

Decyzja była prosta. Po upływie kilku godzin matki wciąż ani widu, ani słychu, zbliżał się wieczór, a wraz z nim przybywać zaczęło coraz więcej osiedlowych kotów, o wypchanych kabzach i czujnikach nastawionych na wyłowienie wszystkiego, co się rusza i co można by zeżreć w kilku kęsach.

Z "na szybko" przygotowaną starą, wysłużoną klatką i niewielkim kartonikiem, wyszłam po te siedem nieszczęść i niewiele wysiłku musiałam włożyć w to, by je złapać. Co też ja mówię, złapać to za dużo powiedziane. Cała akcja ratownicza polegała na tym, że chwyciłam toczące się pisklę i wpakowałam je do zaciemnionego kartonika. A z kartonika - hyc! - do klatki. I tak rozpoczęła się przygoda z wychowaniem kawki-nielota.

Czy było trudno? Nie, nie było trudno, oczywiście jeżeli miało się wystarczająco dużo chęci i woli, by takim pisklakiem się zająć. Zważywszy na to, że dziób tej ptasiej poczwary był równie wielki, co zsyp na śmieci, z karmieniem nie było najmniejszych problemów. Wystarczyło zbliżyć się do poszkodowanego malca i bach! Ten już wrzeszczał w niebogłosy i pokazywał zawartość swoich trzewi (wierzcie mi, rozwartość dzioba była doprawdy imponująca!). Kurczaka przez cały okres jego wychowania karmiłam...z palca. Nawet wtedy, gdy Kurczak już sam radził sobie z jedzeniem, wielokrotnie zgłaszał się do mnie jak do mamy, czekając na porcję "ekstra" z głupkowato otwartym dziobem i błagalnym wzrokiem - "no daj, proszę!".

Kurczak rósł jak na drożdżach, ale słabo się przepierzał. I stąd wynikały problemy z lotem - osiągnięciem Kurczaka były wyczyny, w trakcie których był w stanie wznieść się na wysokość bez mała pół metra. Choć nie ukrywam, przepięknie wychodził mu lot w linii spadkowej. Zlatywał wprost cudownie. Gorzej z lataniem jako takim. 

Kurczak dorastał ze mną przez okres siedmiu, albo może i nawet ośmiu tygodni. Tyle wystarczyło, by w pełni pokochać tę małą pokrakę. Nigdy nie pomyślałabym, jak wiele przywiązania może okazać ptak. Bo Kurczak był w tej kwestii wyjątkowy - łaził za mną krok w krok, spał na ramieniu, nawoływał i gaworzył ze mną przy śniadaniu. I zawsze rozpaczliwie wołał o pomoc, gdy wpadł w tarapaty :) Wiele razy okazywał tak ogromne zaufanie, że życzę każdemu, aby mógł spotkać się z takimi objawami przelewania uczuć ze strony zwierzęcia. Teraz Kurczak jest już w dużo lepszym ośrodku - znajduje się pod specjalistyczną opieką w jednym z Ptasich Azylów w Polsce i według najświeższych relacji - całkowicie doszedł do siebie, pięknie się upierzył, lata na miarę orła i (co szczególnie napawa mnie radością) zgodnie z wolą opiekuna, pozostanie na terenie ośrodka, wespół z innymi ptakami, które pomimo zwróceniu im wolności, zdecydowały się pozostać w tym tymczasowym schronieniu :)

Dlaczego w ogóle poruszam ten problem? Bo w moich oczach zasadniczo wiąże się on z fałszywym humanitaryzmem. Przypadek Kurczaka spowodował, że spotkało mnie bolesne zderzenie z rzeczywistością. Z Rzeczywistością przez duże "R", gdzie słowa tracą swój sens i stają się pustą, bezdźwięczną powłoką, dudniącą głuchym echem pozbawionym sensu.
Historia Kurczaka jest długa i nie będę szczegółowo jej przywoływać, bo dnia by nie wystarczyło, by dać kompletne sprawozdanie. Ale to, co jest szczególnie ważne, to kwestia uzyskania, albo raczej brak, pomocy. 
Wraz z decyzją o opiece nad Kurczakiem, równolegle szukałam wszelkich ośrodków, w których mogłabym uzyskać pomoc. Nawet nie chciałam udawać, że jestem specjalistą w dziedzinie opieki nad ptactwem i wolałam oprzeć się na ludziach, którzy mają doświadczenie w tej materii. 
Zaczęłam działać na tyle, na ile mogłam - wpierw zgłosiłam się do ogrodu zoologicznego, w którym jest dość rozbudowana ptasiarnia. Niestety, odesłano mnie z kwitkiem (czy wiecie, że pisklę kawki jest zdolne do przetrzebienia całej populacji egzotycznych ptaków jako potencjalny nosiciel wirusa ptasiej grypy? Nie? To teraz możecie czuć się oświeceni). No, to w takim razie może schronisko? Skierowałam swoje kroki także i tam. I znów spotkało mnie rozczarowanie. Bo tak, jak najbardziej, są w stanie przyjąć pisklę, choćby z miejsca, po to jedynie, by je uśpić. Bądźmy logiczni - czy porywałabym Kurczaka z akcji dramatu toczącego się za moim oknem jedynie po to, by go uśpić? Równie dobrze mogłabym zostawić go kotom na pożarcie. Mój wyliniały, niedoszły tygrys też na pewno by nim nie pogardził.

Skończyło się na tym, że pisklę wychowałam podług wskazówek zawartych w obszernych artykułach, jakie udało mi się odnaleźć w sieci. I udało się. A kiedy przyszła chwila oświecenia, doszukałam się po wielu trudach specjalistycznego ośrodka, który w z pełną fachowością zatroszczył się o dalsze losy Kurczaka. A nie musiał, bo zgodnie z informacjami bardzo sympatycznego pana (który - notabene - został opiekunem Kurczaka) ów ośrodek nie przyjmuje ptaków z rodziny krukowatych. Na szczęście, dobra wola okazała się silniejsza ponad utarte schematy i formuły. Bo chcieć, to przede wszystkim móc. 

Dlatego dzisiejszego posta dedykuję wszystkim tym, którzy naprawdę pomagają. Którzy działają zgodnie z głoszonymi przez siebie hasłami, nie ukrywając pod górnolotnymi nawołaniami drugie, niechętne do niesienia pomocy, oblicze. Bo człowieka poznaje się po jego czynach, nie po słowach. Choćby były i najpiękniejsze pod słońcem, nic to, jeżeli owiane są nic nieznaczącą pustką.

Kurczak w jakiś czas po odnalezieniu, w trakcie karmienia. Coraz więcej piórek!
Kurczak rośnie jak na drożdżach! Z serii - spójrz, ja już sam siedzę!

Tron godny na miarę króla, który na nim zasiada :)
Z cyklu - nie bądź świnia, podziel się posiłkiem!

Wysokich lotów, Kurczaku!


4 komentarze:

  1. piękna historia :)
    cieszę się z uratowanego Kurczaka, kawki to bardzo inteligentne ptaki i bardzo towarzyskie
    mnie w tym roku przyszło ratować 3 małe dziczki które matka zostawiła a nam się zapodziały w ogrodzie i trzeba je było wyłapać i zawieść do pogotowia leśnego, niezapomniane wrażnia..

    OdpowiedzUsuń
  2. jej, to dopiero musiało być przeżycie! na pewno nie było łatwo, ale sama świadomość, że ma się na koncie trzy uratowane życia, jest bezcenna :)

    jak to dobrze, że na świecie jest więcej takich wariatów :) to budujące :)

    pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojej, w czeluściach mojego pokoju schował się ninja i kroi cebulę... Cudny ma ten pyszczek :) chociaż wygląda trochę jak Blobfish ;) http://www.aquaportail.com/definition-13381-blobfish.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. siedzę i śmieję się do rozpuku :D faktycznie, widać tu niesamowite podobieństwo ;)

      dziękuję za komentarz, dzięki niemu wróciła fala przyjemnych wspomnień ;)

      Usuń