13 sierpnia 2013

Co kryło się w słoiku i o Miśku słów parę

- Zgadnij, Misiek, co jest w środku!
Misiek łypie podejrzliwie na zawartość słoika i wbija łyżeczkę w zastygniętą masę. Pierwszy kęs smakuje powoli, ostrożnie.
- Mleko?
Kiwam przecząca głową.
- Śmietana?
Znów pudło.
- Ser?
Skucha!
- Nic z tych rzeczy, Misiek. To kasza gryczana.
Misiek marszczy brwi i nie daje wiary. Ani konsystencja, ani smak nie wskazują na kaszę gryczaną. Misiek przygląda się z zaciekawieniem i choć cała jego uwaga jest poświęcona temu, aby jak najdokładniej wyczyścić zawartość słoika, to wiem, że żąda ode mnie wyjaśnień.
- Gratuluję, Misiek. Właśnie wcinasz surową kaszę gryczaną.
- Ona jest surowa?!
Misiek odchyla się wymownie na krześle, po części ze zdumienia, a po części dlatego, że w tej pozycji łatwiej dobrać mu się do ostatniego centymetra papki, która zalega na dnie słoika. Wkrótce początkowa fala niedowierzania i zadumy przeradza się w fascynację, która wizualizuje się w błyszczącym spojrzeniu oczu, świeżym uśmiechu i umazanych policzkach. 

Kim jest Misiek?
Misiek to mój brat. Starszy. Dość duży chłop. I tak się złożyło, że się nim opiekuję.
Nie jeden uśmiechnąłby się szyderczo na powyższe stwierdzenie i pokręcił z politowaniem głową. Bo najłatwiej jest sądzić i oceniać po tym, co widzi się na pierwszy rzut oka, a przecież od kiedy świat światem, to starszy brat powinien czuwać nad młodszym rodzeństwem, nie na odwrót. Bo kto to widział, żeby rozpieszczać duże chłopisko i obchodzić się z nim jak z jajkiem.
Z największą przyjemnością łamię te slogany i przeciwstawiam się konwenansom. Bo nienawidzę pozorów i norm, według których mam rozporządzać sobą. Nie godzę się na szufladkowanie w jakiejkolwiek kategorii.

Misiek zgubił swoją drogę i zabłądził w meandrach świadomości. Walczy z przekrzywionym obrazem rzeczywistości i usilnie próbuje załatać podziurawione serce. Ta walka wiele go kosztuje i wiele razy kończy się upadkiem. Ale Misiek jest dzielny i nie poddaje się łatwo, wstając raz po raz, choć z wielkim trudem.
Przez długi czas przyglądałam się tej walce z boku, nie podejmując się jakiejkolwiek reakcji. Byłam mu obca i z wielkim wstydem przyznaję, że przez długi czas nie miałam prawa nawet nazywać się jego siostrą. 
Ale przyszedł moment, kiedy zrozumiałam, co i kogo mogę stracić. Wybór był prosty. Albo w dalszym ciągu kontynuowałabym swoje życie jako wolny strzelec wpatrzony tylko we własne dobro, albo mogę otworzyć się w pełni na kogoś, kto tego potrzebuje. I kiedy to sobie uświadomiłam, nie czekałam długo na to, by zacząć działać.
Postanowiłam na powrót zostać siostrą.
I jako siostra zatroszczyłam się o Miśka w dziedzinie, w której kulał i w której czuł się niepewnie. Za walkę z chorobą przyszło Miśkowi zapłacić słoną cenę. Bombardowane lekami ciało Miśka rozrosło się i przekroczyło naturalne rozmiary, stało się powolne i ociężałe, nienasycone i nieustannie głodne. Sztuczny głód napędzał M. do zapychania i tłumienia tego pasożytniczego uczucia wbrew jego naturze, wbrew zdrowemu rozsądkowi. Nie trzeba było długo czekać, by długotrwałe zatruwanie się od wewnątrz zaowocowało przykrymi rezultatami widocznymi od zewnątrz.

Wzięłam Miśka w ryzy i pod swoją opieką, staram się go prowadzić i ułatwić mu to, co sprawiało mu trudności. Wbrew pozorom, jedzenie i odżywianie wcale nie jest takie proste. Wbrew pozorom, spożycie posiłku nie jest tak łatwe, jak się wydaje. Zwłaszcza dla kogoś, kto czuje nieustanny głód natychmiast po odstawieniu pustych naczyń.
Zaczęło się od harmonogramu. Może wydawać się to zabawne, ale odręcznie rozpisany program dnia, ze ścisłymi porami posiłków i aktywności, jest dla Miśka całą podporą i liną, której się trzyma. Wystarczyła kartka papieru, by Misiek poczuł się pewnie i odnalazł stabilizację tam, gdzie jej nie miał. Podłoże, po którym stąpa, przestało się chwiejnie kołysać, by nareszcie przeistoczyć się w nieruchomą, twardą powierzchnię, po której łatwo kroczyć.

Misiek bardzo się stara, choć niekiedy jego podejście sprawia, że częściej krew mnie zalewa niż obsypuje deszcz uroczych kwiatków. I choć może wydawać się to dziwne, program odtruwania M. jest w równym stopniu pomocny dla niego, co i dla mnie. Bo przez wspólne posiłki, przez pielęgnację zdrowych nawyków żywieniowych, dzień po dniu tworzę i umacniam rytuał dnia, w którym razem się odnajdujemy. Bo w końcu staliśmy się na nowo bratem i siostrą. Bo w końcu mogę nazwać się siostrą w oczach własnego brata.

Jest trudno. Każdego z nas ten program i olbrzymi nakład pracy kosztuje wiele wysiłku. Wiele nerwów, wybuchów gniewu, kłótni i potyczek słownych. Ale nic nie idzie marne, a owoce tego trudu okazują się być najsłodsze na świecie. Dlaczego, zapyta ktoś. Odpowiedź jest prosta.
Wystarczy jedno zdanie, które zapada w pamięć i wykuwa się kamiennym dłutem w sercu. Wystarczy usłyszeć, że dobrze mieć małą, młodszą siostrę, którą za nic w świecie by się nie oddało. Choćby i za milion dolarów.


Dziś surowa gryczanka. Na słodko. Na leniwy poranek i rozbudzenie podniebienia.

Pamiętam swoje pierwsze starcie z surową kaszą. Ciężko było mi uwierzyć w to, że surowa kasza może być jadalna. Albo inaczej, że jej spożycie w stanie surowym nie zaowocuje rewolucją żołądkową. Pamiętam, że po raz pierwszy zdecydowałam się na gryczankę w tej postaci w dzień wolny, kiedy nie musiałam wychodzić z domu, tak na wszelki wypadek, by nie kusić losu, gdyby mój brzuszek się zbuntował. 
Ale spotkała mnie miła miła niespodzianka. Nie dość, że brzuszysko nie wyraziło żadnych oznak dezaprobaty, to wręcz przeciwnie, mruczało z zadowolenia i rozkoszowało się nowo poznanym smakiem przez długie godziny.
I od tamtego czasu gryczanka często gości na moim stole.

Składniki:
  • kasza gryczana
  • daktyle (polecam w szczególności świeże)
  • mleko kokosowe (czubata łycha - dwie, oczywiście mowa o stężałej śmietance z mleka :) )
  • melasa (lub inne słodzidło, nie więcej niż łyżka)
  • jagody goji (opcjonalnie)
  • cynamon (zostawiam pełne pole do popisu: imbir, skórka cytryny i czego dusza zapragnie...)
Kaszę zalać (najlepiej na całą noc) podwójną ilością wody. Rano odsączyć, przepłukać, zmiksować z pozostałymi składnikami. Dodać jagód, porządnie wymieszać, przelać do ulubionego naczynka (ach, jak ja polubiłam słoiki!) i zostawić do przegryzienia i stężenia w lodówce, co najmniej na kilka godzin. 

A potem nie pozostaje nic innego, jak wygodnie rozsiąść się w fotelu i zajadać, zajadać, zajadać...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz