Już sierpień.
Słońce
w pełni, skwar za oknem, upał daje się we znaki. Wielu narzeka, chodzi z
nosem na kwintę, no bo przecież jak można egzystować w takiej
spiekocie, a mi uśmiech nie schodzi z twarzy. Śmieję się jak głupi do
sera i jestem w stanie (odważnie wypinając przy tym pierś!) krzyczeć - w
to mi graj!
Zdecydowanie
jestem ciepłolubem. Nie przeszkadza mi lepkość letniego popołudnia,
która rozkosznie obejmuje ciało i przywiera do niego jak druga skóra.
Gorąc nie jest mi straszny i na pytanie - zimno czy ciepło - zawsze
wybiorę to drugie. Słońce jest mi za pan brat i póki co, to mój
najlepszy sposób na podładowanie baterii za każdym razem, gdy gubię się w
absurdzie codzienności.
A skoro słońce daje nam bobu, to i ja daję bobu, wszystkim dookoła!
Sponsorem dzisiejszego obiadu jest bób i kasza gryczana. I to nie byle jaka, bo skiełkowana.
Lubię
minimalizm i cenię sobie naturalność. Choć daleko mi do stosowania się
do raw food, to przyznaję, że taki sposób żywienia jest dla mnie ogromną
inspiracją i chętnie uciekam się do pewnych zasad "rawtarianizmu". Na
przykład do moczenia i kiełkowania ziaren. Wierzcie mi, chrupkość
skiełkowanej kaszy nie ma sobie równych! A i przy okazji, jest wdzięczną
bazą dla różnego rodzaju wariacji kulinarnych, nie tylko wytrawnych,
ale i słodkich (to llllubię!)
Mój sposób na kaszę?
Zalewam
taką ilość, jakiej będę potrzebować, wodą w proporcji 1:2 i zostawiam
na noc. Rano wypłukuję, umieszczam w suchym słoju przewiązanym gazą i
umieszczam w dużej misie, otworem do dołu, co by dokładnie wypłukać
kaszę z wody. Ziarna przepłukuję dwa razy dziennie, do momentu, aż
puszczą kiełki (nie dłuższe niż pół centymetra, w przeciwnym razie
przerosną i spowodują gorycz). Skiełkowane ziarno podsuszam w niskiej
temperaturze i voila, naturalny chrupek gotowy.
Taką
podsuszoną kaszą przechowuję w słoju w temperaturze pokojowej i
korzystam zawsze, gdy mam ochotę na miłe urozmaicenie w kuchni. A że
jestem wielką fanką strączkowych w każdej postaci, tym razem padło na
bób.
...bo od kaszy człowiek zdrów, a od bobu może nawet jeszcze bardziej!
Danie proste do potęgi trzeciej.
Potrzeba:
kaszy (w moim przypadku jest to kasza skiełkowana)
bobu
brokułu
O
sposobie przygotowania kaszy pisałam wyżej. Skiełkowane ziarna są moim
widzimisię, tradycyjnie przygotowana kasza będzie równie smaczna. Mimo
to zachęcam do zabawy w kiełkowanie ziarna.
Bób
gotuję w dużej ilości wody z mocą przypraw. W moim stałym repertuarze
jest mieszanka tandoori masala, kurkuma w parze z pieprzem ziołowym,
curry, szczypta kminu i kminku, sól morska, tymianek i odrobinka
lubczyku. Wody nie odlewam, wykorzystuję ją jako zalewę do kaszy, aby
nabrała aromatu i przeszła smakiem ziół.
Brokuła
gotuję na parze al dente. Jak tylko jaśnie pan brokuł raczy zmienić
kolor z ziemistej zieleni na tę w jaskrawym, trawiastym odcieniu,
wyłączam palnik i wsio, warzywo ląduje na talerzu.
Wszystko wymieszać. Posypać koperkiem, pietruchą, jak kto lubi. I zajadać, najlepiej drewnianą łychą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz