3 sierpnia 2013

Ale im dałam bobu!

Już sierpień.
Słońce w pełni, skwar za oknem, upał daje się we znaki. Wielu narzeka, chodzi z nosem na kwintę, no bo przecież jak można egzystować w takiej spiekocie, a mi uśmiech nie schodzi z twarzy. Śmieję się jak głupi do sera i jestem w stanie (odważnie wypinając przy tym pierś!) krzyczeć - w to mi graj! 

Zdecydowanie jestem ciepłolubem. Nie przeszkadza mi lepkość letniego popołudnia, która rozkosznie obejmuje ciało i przywiera do niego jak druga skóra. Gorąc nie jest mi straszny i na pytanie - zimno czy ciepło - zawsze wybiorę to drugie. Słońce jest mi za pan brat i póki co, to mój najlepszy sposób na podładowanie baterii za każdym razem, gdy gubię się w absurdzie codzienności.

A skoro słońce daje nam bobu, to i ja daję bobu, wszystkim dookoła!




Sponsorem dzisiejszego obiadu jest bób i kasza gryczana. I to nie byle jaka, bo skiełkowana.
Lubię minimalizm i cenię sobie naturalność. Choć daleko mi do stosowania się do raw food, to przyznaję, że taki sposób żywienia jest dla mnie ogromną inspiracją i chętnie uciekam się do pewnych zasad "rawtarianizmu". Na przykład do moczenia i kiełkowania ziaren. Wierzcie mi, chrupkość skiełkowanej kaszy nie ma sobie równych! A i przy okazji, jest wdzięczną bazą dla różnego rodzaju wariacji kulinarnych, nie tylko wytrawnych, ale i słodkich (to llllubię!)

Mój sposób na kaszę?
Zalewam taką ilość, jakiej będę potrzebować, wodą w proporcji 1:2 i zostawiam na noc. Rano wypłukuję, umieszczam w suchym słoju przewiązanym gazą i umieszczam w dużej misie, otworem do dołu, co by dokładnie wypłukać kaszę z wody. Ziarna przepłukuję dwa razy dziennie, do momentu, aż puszczą kiełki (nie dłuższe niż pół centymetra, w przeciwnym razie przerosną i spowodują gorycz). Skiełkowane ziarno podsuszam w niskiej temperaturze i voila, naturalny chrupek gotowy.

Taką podsuszoną kaszą przechowuję w słoju w temperaturze pokojowej i korzystam zawsze, gdy mam ochotę na miłe urozmaicenie w kuchni. A że jestem wielką fanką strączkowych w każdej postaci, tym razem padło na bób.

...bo od kaszy człowiek zdrów, a od bobu może nawet jeszcze bardziej!

Danie proste do potęgi trzeciej.

Potrzeba:

kaszy (w moim przypadku jest to kasza skiełkowana)
bobu
brokułu 

O sposobie przygotowania kaszy pisałam wyżej. Skiełkowane ziarna są moim widzimisię, tradycyjnie przygotowana kasza będzie równie smaczna. Mimo to zachęcam do zabawy w kiełkowanie ziarna.

Bób gotuję w dużej ilości wody z mocą przypraw. W moim stałym repertuarze jest mieszanka tandoori masala, kurkuma w parze z pieprzem ziołowym, curry, szczypta kminu i kminku, sól morska, tymianek i odrobinka lubczyku. Wody nie odlewam, wykorzystuję ją jako zalewę do kaszy, aby nabrała aromatu i przeszła smakiem ziół.

Brokuła gotuję na parze al dente. Jak tylko jaśnie pan brokuł raczy zmienić kolor z ziemistej zieleni na tę w jaskrawym, trawiastym odcieniu, wyłączam palnik i wsio, warzywo ląduje na talerzu.

Wszystko wymieszać. Posypać koperkiem, pietruchą, jak kto lubi. I zajadać, najlepiej drewnianą łychą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz