24 sierpnia 2013

Wszyscy piją smoothie...

...piję i ja.
A skoro mówi się, że jest się tym, co się je, to wychodzi na to, że - w myśl szerzących się ostatnio powiedzonek - "jęstę ogrę". Cóż, jeżeli za każdym razem, gdy sięgam po smoothie, bez krępacji rozpływam się w subtelnych tonach harmonii smaku, to i bycie ogrem nie jest mi straszne. 

Jeszcze niedawno byłam przekonana, że jak to, połączenie zieleniny i owoców jest w ogóle zjadliwe? Jak to tak, banan ze szpinakiem? Albo sałatą? Nie wierzyłam, że taki "pairing" może być dobrym rozwiązaniem. Ale choć ta pełna wątpliwości nuta dość długo we mnie grała, to do głosu dochodziła nasilająca się z każdym dniem ciekawość i czysta przekora, że o walorach smakowych tego wynalazku muszę przekonać się na własnej skórze. 

I tak dokonałam odkrycia roku 2013! Mało tego, raz zasmakowawszy z zielonym mazidle, nie umiem już bez niego żyć. No dobrze, to trochę za dużo powiedziane, ale fakt faktem, zielone combo jest stałym punktem mojego codziennego programu żywieniowego. Wszem i otwarcie, bez przesady, mogę powiedzieć, że dzień bez smoothie dniem straconym, a choć mam już ulubiony repertuar smaków, to nie ustaję w poszukiwaniach nad coraz to nowszymi połączeniami.

Na dobry początek dnia, na słodkie popołudnie, na chillout'wą kolację. Na każdą porę dnia, zawsze i wszędzie - smoothie, smoothie, smoothie. 


Zielony ogr nie taki straszny. A w tle świdrujące umysł krzaczki.

Moja wersja smoothie:
  • duży banan
  • dwie, trzy garście szpinaku
  • pół główki sałaty (tak! im więcej, tym lepiej!)
  • cynamon. Bez ograniczeń
  • szczypta imbiru (opcjonalnie)
  • łodyga selera naciowego (opcjonalnie)
Banana mrożę na co najmniej kilka godzin w zamrażarce. To zapewni aksamitną konsystencję i wierzcie, ten sposób naprawdę działa! W pierwszej kolejności, z racji tego, że mam dość słaby blender, miksuję szpinak. Następnie dodaję sałatę i blenduję na jednolitą masę (najbardziej lubię sałatę i szpinak w proporcji 1:1). Dodaję cynamon, czasem zdarza się, że opcjonalnie dorzucam seler i wsypuję czubatą łyżeczkę kakao (koniecznie na tym etapie, żeby zagwarantować apetyczny, czekoladowy kolor. Kakao dodane na koniec, przynajmniej u mnie, się nie sprawdza...Najczęściej jednak stawiam na naturalną zieleń). Na sam koniec dorzucam skrojonego w plasterki zmrożonego banana, tak, by blender mógł sobie z nim poradzić. Miksuję. Dwie minuty i już, gotowe.

Oczywiście, to wersja bazowa. Od mojej pierwszej próby smoothie minęło już dość sporo czasu i mam za sobą wiele eksperymentów, bardziej i mniej udanych. Ale najchętniej sięgam właśnie po tę wersję. To ona zdecydowanie podbiła moje serce i jest moim numerem jeden. A choć wydaje się być mało urozmaicona, to w tym przypadku wychodzi to tylko na plus. Bo siła tkwi w prostocie, a to smoothie jest tego najlepszym dowodem.


6 komentarzy:

  1. Uwielbiam się raczyć smoothie, najlepiej od razu po śniadaniu takim zielonym, z różnych chybzi, które rosną koło domu, do tego porcja chlorelli z B12 lub jakiś inny super food. W ciągu dnia owocowe smoothies, czasem szejki na roślinnym mleku. Pozdrawiam : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. coraz bardziej przechodzę na zieloną stronę mocy :) a tematyka super food fascynuje mnie coraz bardziej i przymierzam się do zaznajomienia się ze spiruliną i innymi wynalazkami, o których wcześniej nie słyszałam! dziękuję za komentarz i inspiracje :)

      Usuń
  2. uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam...:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. na smoothie nie ma mocnych, kto raz spróbuje, nie jest w stanie mu się oprzeć :)

      Usuń
  3. super! uwielbiam takie zielone miksy :)
    pozdrowienia,
    ela

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja też :) podpisuję się pod powyższym obiema rękoma :)
      również pozdrawiam :)

      Usuń